Na swoim debiutanckim albumie, Hollie Stephenson oczarowała niecodziennym talentem wokalnym. Aż trudno uwierzyć, że ten głos należy do zaledwie dziewiętnastoletniej dziewczyny. Mimo młodego wieku, artystka współpracowała już z wieloma doświadczonymi muzykami. Są wśród nich Dave Stewart z Eurythmics, autor partii gitarowych, producent i „anioł stróż” albumu, Michael Bradford, który grał wcześniej z Madonną czy Deep Purple, oraz trębacz Sean Billings mający na koniec współpracę z U2 i Dianą Krall. Na krążku Hollie Stephenson wystąpiło też wielu muzyków sesyjnych: wokalistów, twórców bluesa, jazzu, soulu i rocka. Całość nagrana została w amerykańskich studiach Augury, Neptune i United Recording Studios, a także w studiu Geejam na Jamajce, które słynie z przyjemnego klimatu, wysokiej jakości brzmienia i niebanalnych kompozycji. O tym, jak przypadek buduje początek światowej kariery, opowiedziała nam wokalistka we własnej osobie.

Twoja kariera dopiero się rozpoczyna, a masz już za sobą niesamowite doświadczenia, w tym współpracę z Dave'em Stewartem z Eurytmics. Jak do tego doszło?

Kiedy miałam 12 lat zaczęłam występować na wszystkich możliwych otwartych imprezach muzycznych w okolicach Camden. Także „Stone Tears”, piosenkę, która składa się zaledwie z trzech akordów i prostego tekstu, postanowiłam zaśpiewać publiczności. Kiedy wychodziłam do pubu, mama zatrzymała mnie mówiąc, że nie mogę tam iść bez niej. Mój występ został zarejestrowany i upubliczniony na YouTube, a następnie udostępniony na Twitterze, gdzie na koncie swojej znajomej, a przyjaciółki mojej mamy, zauważył go Dave. Przyjaciółka mojej mamy umówiła nas na spotkanie i dalej poszło już samo.

Jak mogłabyś podsumować tę współpracę?

To było niesamowite przeżycie. Nagrywaliśmy pomiędzy Jamajką a Los Angeles. Poznałam mnóstwo wspaniałych i utalentowanych ludzi. Być w pobliżu Dave’a było dla mnie objawieniem. Kiedy mama po raz pierwszy przedstawiła mi pomysł współpracy z nim, byłam bardzo młoda, a on wydawał mi się starym człowiekiem, jednak kiedy tylko go poznałam, zobaczyłam, że jego serce jest nadal młode. Miał milion pomysłów na raz, ogromną energię i entuzjazm. Szybko stało się jasne, że mogę spokojnie na nim polegać, że jego widzenie świata jest podobne do mojego. Dave żyje w kreatywnej bańce, gdzie wszystko wiruje, a ja miałam zaszczyt i przyjemność brać udział w tym procesie. Spotykałam się z nim także poza pracą - kiedy Dave jest w pobliżu, nie sposób się nudzić!

Z kim z branży muzycznej chciałabyś pracować w przyszłości i dlaczego?

Bardzo chciałabym pracować z Paolo Nutini. Jest wspaniałym pisarzem i muzykiem, a do tego ma cudowny głos. Robi muzykę w starym stylu. Jak dla mnie jest absolutnie autentyczny. Kocham to, co robi.

Zaczęłaś pisać muzykę bardzo wcześnie. Opowiedz nam więcej o pierwszej piosence, którą stworzyłaś.

Pierwszym utworem, który napisałam z poczuciem sensu i wielowymiarowego znaczenia, był „Stone Tears”. Traktuje o odejściu kogoś dla mnie bardzo ważnego. Wcześniej było dla mnie mglistym wyobrażeniem i abstrakcją to, że ktoś, kto jest zawsze obok, nagle znika i już nigdy więcej się nie pojawi. Kiedy musiałam skonfrontować się z odejściem bliskiej osoby, pojęłam, czym jest strata. Pierwszy raz tak blisko doświadczyłam śmierci i zrozumiałam, czym ona jest. Smutek, jakiego doświadczałam, mogłam wyrazić jedynie poprzez muzykę. Była to dla mnie forma terapii – korzystam z niej do dziś.

Jak wyglądał kreatywny proces tworzenia utworów na pierwszy album?

Przyznam, że nigdy świadomie nie zastanawiałam się nad tym, co tworzę. Ciężko mi powiedzieć, czym jest kreatywny proces - pisanie i śpiewanie piosenek przychodzą mi naturalnie. Moja muzyka jest odzwierciedleniem życia mojego i osób wokół mnie.

Jak ważna jest dla ciebie indywidualność w podejściu do tworzenia?

Pisanie piosenek jest dla mnie bardzo osobistym i intymnym procesem. Komponuję, kiedy słowa dłużej już nie są w stanie wyrazić tego, co czuję. Potrzebny mi jest wtedy dodatkowy element, jakim jest muzyka, która wyjaśnia, to czego słowa nie potrafią.

Co cię inspiruje podczas tworzenia?

Inspiruje mnie życie. Myślę, czuję, doświadczam – to jest moje natchnienie. Ludzkie historie mają na mnie wielki wpływ. Jeśli chodzi o wpływy muzyczne, jest to jazz, blues, soul, motown, reggae. To, co tworzę, jest odbiciem tego, co kocham w muzyce najbardziej.

A co w świecie muzyki kochasz najbardziej?

Przede wszystkim efekt uboczny muzyki. Nie potrafię wytłumaczyć tego fizycznego stanu, który potrafi wywołać muzyka, ale jestem pewna, że wielu ludzi rozumie, o co mi chodzi. To chwila, kiedy przez chwilę lub dwie wszystko jest możliwe, ma sens i jest piękne.

Jak się czujesz, kiedy jesteś porównywana do Amy Winehouse?

Traktuję to jako komplement, choć myślę też, że to łatwe i leniwe porównanie. Wiem, kim jestem, i wiem, że na świecie była i będzie tylko jedna Amy. Amy brzmiała jak Amy dzięki wpływom fenomenalnych wokalistek takich jak: Dinah Washington, Billie Holliday, Ella Fitzgerald, Nina Simone.  To, że dziś nikt ich nie gra w radio, uważam za haniebne.

Jakie są twoje cele i aspiracje?

Chcę śpiewać i komponować do ostatnich swoich dni i mam nadzieję, że nadal będę miała dla kogo to robić. Chcę być najlepszą pod każdym względem i żeby moja rodzina była ze mnie dumna.

A plany na najbliższą przyszłość?

Mam już kilka nowych utworów i w głowie następny album, a do tego cały czas pracuję nad dalszym materiałem. W moim życiu wszystko dzieje się teraz bardzo szybko - mam mało czasu na to, aby spokojnie usiąść z gitarą i zdać sobie sprawę z emocji, jakie są we mnie, z tego, o czym chciałabym zaśpiewać. Wierzę jednak, że już niedługo sprawy się ustatkują, a ja będę miała czas na refleksje, a wtedy kolejny album napisze się sam.

Bardzo dziękuję za rozmowę i zapraszam do Polski!
HOLLIE STEPHENSON
Published:

HOLLIE STEPHENSON

MYŚLĘ, CZUJĘ, DOŚWIADCZAM

Published:

Creative Fields